31 grudnia 2010

Rok 2010!

Kończy się rok 2010! A dokładniej za kilka godzin cały świat przywita Nowy Rok. To idealny czas do refleksji nad tym jak minęło nam ostatnie dwanaście miesięcy. Co udało nam się zyskać a co stracić. Jakimi ludźmi byliśmy, jak postrzegali nas inni i co my sami sądzimy o sobie. Co udało nam się osiągnąć a jakie cele przechodzą na następny rok.

Ja rok 2010 oceniam jako bardzo burzliwy, pełen wzruszeń związanych z miłymi wydarzeń i niestety z tymi wydarzeniami, które wolałabym żeby się nie wydarzy nigdy. Niestety nie możemy cofnąć czasu, a szkoda.

Jakby nie patrząc to bardzo rozwinęło się moje zainteresowani kosmetykami i pielęgnacją dzięki You Tube, od którego jestem uzależniona i od ponad 12 miesięcy namiętnie oglądam. Nie znaczy to, że nie dbałam o siebie prędzej :) ale odkryłam mnóstwo nowych kosmetyków, które mi pomogły zwalczyć wiele problemów. Skupiłam się bardzo na makijażu, które wcześniej był raczej mierny i dopiero teraz umiem dobierać sobie podkłady, pudry czy nawet zaczęłam malować się kolorowymi cieniami do powiek. Oczywiście odkryłam jak świetnie można malować się pędzlami. Zawsze w kosmetyce miałam mnóstwo pacynek i jeden pędzel do pudru i myślałam, że tak musi być i że jest ok. 

Dzięki Internetowi poznałam wiele świetnych osób między innymi takich jak: Olga, Iwetto, Kasie (Kathrin i Kwiatuszka), Anetka, Agnieszki, szusz, Iza, makeUPsamoUk i wiele innych dziewczyn z bloga, których już nie jestem w stanie wymienić bo za dużo tego by było. Z reguły są to miejsca, które najczęściej odwiedzam i komentuje, zatem zainteresowane osóbki będą wiedzieć :)

Z prywatnych spraw (które zresztą chciałam ominąć w ogóle) to najmilsze co mnie spotkało to to, że mój M. wytrzymał ze mną kolejny rok :D Tak, to jest duże osiągnięcie, bo uwierzcie mi jestem ciężką osobą a już jesteśmy ze sobą 4 lata :)  A nawet w Wigilię mój mężczyzną poprosił mnie o rękę, zatem to jest chyba to! Nawet spędziłam  w tym roku świetne wakacje z moim skarbem co nie zawsze mi się to udaje, ze względu na to, że rzadko wyjeżdżam i że jestem pracoholiczką. Jednym z moich osiągnięć jest również to, że w końcu obroniłam pracę licencjacka, którą z lenistwa przedłużyłam o prawie rok. No ale, zaliczone i mam z głowy. Rok 2010 to również rok paru sukcesów zawodowych. Ciągle pracuję gdzie pracowałam, ale jakoś chyba bardziej udany był ten czas niż np. w zeszłym roku. 

Z mniej wesołych rzeczy…. . Mojemu M. nie udało się natomiast obronić tytułu licencjackiego. Jego lenistwo wygrało i nie wiadomo czy będzie miał jeszcze szanse. Szkoda bo trzy lata studiów nie zostały zakończone tak jak powinny. 
Dokładnie dwa miesiące temu straciłam na zawsze jedną z najbliższych mi osób, która przegrała walkę z ciężką i nieuleczalną chorobą. Tylko rok trwała ta bitwa. Lekarze nie dawali żadnych szans, ale i tak nawet nie zdążyłam się do tego przygotować dobrze. Nigdy nie widziałam tyle cierpienia, bólu i łez w ciągu tak krótkiego czasu. Przeżyłam doświadczenie najgorsze z najgorszych i nie życzę tego najgroźniejszemu wrogowi. Ból pozostał i będzie jeszcze długo. Psychicznie wysiadłam i gdyby nie pomóc paru osób oraz kilku dziewczyn wymienionych wcześniej, nie wiem czy nie zamknęłabym się totalnie na wszystko i nie stałabym się wrakiem. Dziękuję :* To wydarzenie i wiele innych zmieniło mnie. Nie wiem czy na lepsze czy gorsze, ale póki co jest mi dobrze tak jak jest, nawet jeżeli nie skutkuje to dobrze w przyszłości.

Chciałabym aby rok 2011 był lepszy! Lepszy dla mnie i dla najbliższych. Chciałabym aby już nie było bólu a tylko same radości. Bo kolejny przepłakany rok to za dużo! Mogłabym w tym miejscu wymienić wiele innych noworocznych postanowień, ale jak wszyscy wiemy i tak się nie spełnią :) Albo będziemy je kontrolować przez najbliższe dwa miesiące i potem już zapomnimy o przyrzeczeniach. Ja wiem do czego dążę i co bym chciała zmienić. Jeżeli tylko jest to dla mnie bardzo ważne to będę to nosić w sercu i o tym pamiętać. Czego życzę Wam wszystkim! Trzymajcie się i do usłyszenia, pogadania, przeczytania w następnym roku!

30 grudnia 2010

Idealny olejek do skórek

Do napisania tej notki zabierałam się ponad dwa miesiące. Tak, dokładnie tyle. Nie tylko dlatego, że chciałam dokładnie przetestować produkt o którym będę pisać, ale ostatnio, nie wiedzieć czemu strasznie ciężko idzie mi pisanie czegokolwiek. Nie mogę się skupić i skoncentrować.

Produkt, który urzekł mnie tak bardzo, że chcę się podzielić moją opinią o nim jest olejek do skórek i paznokci Sally Hansen Diamond Strength Cuticle + nail oil



Mam duży problem z suchymi skórkami i dlatego szukałam czego co sprawi, że wygląd moich paznokci zmieni się na lepsze. Mniej więcej w tym samym czasie kupiłam dwa produkty Sally Hansen, jednak po pierwszym KLIK! nie widziałam żadnych rezultatów. Diamond Strength jak widać to typowy olejek w buteleczce wraz z pędzelkiem, który jest dosyć długi i cienki. Ułatwia to bardzo fajnie rozprowadzanie preparatu na skórę wokół całego paznokcia. Kolor olejku to taki delikatny fiolet. Długo zastanawiałam się jak określić zapach produktu (co równie jest ważne, moim zdaniem) i na początku myślałam, że to typowy chemiczny zapach choć ostatnio stwierdzam, że masz coś w sobie z zapachu kwiatowego.  Co interesujące, długo utrzymuje się na dłoniach i jest w miarę przyjemne.

Jak ja używam olejku?
Smaruję nim dokoła paznokcia. Odczekuję może ok. minuty a następnie wcieram w skórę i nawet troszeczkę w paznokieć. Uwaga! Kosmetyk jest bardzo tłusty dlatego trzeba chwilkę odczekać zanim zasiądzie się do komputera lub cokolwiek będzie robić. Nie chcemy przecież aby wszystko było wysmarowane tłustym olejkiem. Preparat wchłania się dosyć szybko, dlatego po około 15-20 minutach można działać dalej. Na opakowaniu (o ile dobrze pamiętam, bo już chyba zdążyłam je wywalić) było napisane, że używać go kilka razy dziennie. I tak też robię. Smaruję skórki tyle razy na ile pozwala mi na to czas i chęci :)
 
Wyniki?
Już po pierwszym pomalowaniu znikają suche skórki! Naprawdę nie trzeba się martwić o brzydkie zadziory a sama skóra wokół paznokcia wydaje się być przyjemnie nawilżona/natłuszczona i zdrowa. Zalecam używanie go kilka razy i to codziennie bo efekt jest wtedy jeszcze większy. Nie trzeba się martwić tym, że zużywamy tyle produktu bo olejek jest strasznie wydajny! Używam go od kilku miesięcy (z jedną dłuższą przerwą) i dopiero teraz widać lekkie zużycie na ok. 4mm (a samego preparatu było wręcz bo brzegi buteleczki).

Znalazłam swój produkt idealny! Niestety nie pamiętam ceny, ale nawet jeżeli kosztował ponad 30 zł to było warto! Zresztą nie zwracam uwagi na takie rzeczy w momencie kiedy jestem z czegoś bardzo zadowolona.

A Wy jakich olejków, balsamów czy mleczek do skórek używacie? Zapraszam do komentowania, obserwowania bloga i do odwiedzania innych, które polecam obok.

24 grudnia 2010

Wigilijny makijaż oka

Zwykle na co dzień maluję się raczej neutralnie, w kolorach brązu i beżu. Spowodowane jest to brakiem czasu bo jestem śpioch i wolę dłużej pospać. Dlatego w weekendy bądź różne święta, kiedy rano mam więcej czasu lubię eksperymentować i wybieram wtedy ciemniejsze kolory cieni.
Tak było również dzisiaj.


Do zrobienia tego makijażu użyłam trzech cieni (Inglot oraz cień z paletki Sleek Original) i jak widać nie jest on jakiś wyjątkowy, nie robiłam go pół godziny :P bo jest bardzo prosty.




Użyte cienie:
Złoty kolor z paletki Sleek - The Original
  Kolory: 376 matte, 453 pearl






























Podstawą makijażu był kolorek 376 z Inglot, który nałożyłam na całą powiekę. Standardowo w wewnętrznych kącikach oczu oraz pod łukiem brwiowym znalazł się biały perłowy cień również z Inglot numerek 453. Fajnie rozświetla oko. Oczywiście bez czarnej kredki i tuszu do rzęs by się nie obyło.
Makijaż nie jest stricte świąteczny, więc aby dodać troszkę kojarzonego z Bożym Narodzeniem złotem, użyłam delikatnie wklepując złoto z paletki Sleek na całą powiekę. Zapewne aparat nie ukaże tego dokładnie, ale uwierzcie mi z bliska efekt wygląda bardzo fajnie :)

Wybaczcie, że notka taka skromna, ale chciałam ją koniecznie dzisiaj wrzucić na bloga a że przygotowania do Wigilii wciąż trwają to nie mam zbytnio czasu na dopieszczanie wszystkich szczegółów.


9 grudnia 2010

Trinny&Susannah "Sztuka przetrwania"

Miało być urodowo i z dużą ilością kosmetyków a dziś wyjątkowo inaczej. Przedstawiam Wam najnowszą książkę, dwóch dobrze znanych dziewczyn Trinny Woodall i Susannah Constantine „Sztuka przetrwania”. O nich samych pisać nie będę, bo nie trzeba a wszelkie informacje można znaleźć w Internecie.

Książka „Sztuka przetrwania” nie jest ich pierwszą wydaną pozycją. Jest natomiast moim zdaniem inna niż poprzednia bo Brytyjki prócz dobrze znanych porad związanych z modą, z tym jak się ubierać a jak nie zwracają uwagę na problemy dnia codziennego i nie tylko. To swoisty poradnik na każdy miesiąc. Tak, dokładnie, ma on formę kalendarza na cały rok i w każdym miesiącu możemy spodziewać się nowinek, porad i podpowiedzi dotyczących wszystkich sfer naszego życia. Odpowiadają one na wiele pytań i wyjaśniają dużo wątpliwości. 

Książka ta nadaje się dla każdego, jednak dużo w niej porad dla kobiet pracujących i mających rodziny, więc takich jak T&S.

Trzeba przyznać, że nad ubiorem dziewczyny już tak bardzo się nie skupiają a opisane przez nich wskazówki są raczej znane, choć nie powiem, że nie dowiedziałam się paru ciekawych rzeczy.

„Sztuka przetrwania” liczy sobie 288 stron i w księgarniach (np. Empik) można ją dostać za 49,90 zł. W związku z tym, iż książka jest bardzo przejrzysta i więcej ma obrazków i kolorowych czcionek to czyta się ją w ekspresowym tempie. Teksty są krótkie i niekiedy bardzo ciekawe.

Moim zdaniem książka nie do końca jest warta swojej ceny. Znajduje się w niej wiele ciekawych porad i ciekawostek, ale większość z nich jest raczej ogólnie znana. W każdym miesiącu jest może jeden malutki rozdział (raptem dwie strony) na temat doboru stroju.
Byłam bardzo napalona na tą książkę, ale raczej się zawiodłam, spodziewałam się czegoś więcej.
Przepraszam za słabą jakość zdjęć z telefonu, ale chciałam je wrzucić a nie miałam dostępu do lepszego aparatu.





10 listopada 2010

Kosmetyki ostro maltretowane przeze mnie w ostatnich tygodniach

Nie wiem jak zacząć ten post, więc może po prostu przejdę do rzeczy.

Do tej pory używam maść Hud Salva i zdania nie zmienię, że jest to kosmetyk nie do zastąpienia. Bardzo fajnie nawilża i dzięki maści trudne miejsca są miękkie i gładkie jak nigdy. Po szczegóły zapraszam TUTAJ

 Skoro zaczęłam od pielęgnacji to następnym produktem jest odkryty niedawno dzięki mojej siostrze krem fizjologiczny z ceramidami Iwostin HYDRATIA. Jestem nowicjuszką jeżeli chodzi o kosmetyki tej marki ponieważ preferuję produkty tańsze a równie dobre. Dostałam od niej kilka próbek do przetestowania i po trzech opakowaniach już mogę stwierdzić co o nim sądzę. Mam skórę bardzo suchą, więc wymagam od kremów dużego nawilżenia a Iwostin może to zapewnić. Konsystencja jest bardzo delikatna i na pewno nie gęsta, zatem łatwo się rozprowadza. Jednak stosuję go raczej na noc ponieważ długo się wchłania (jak dla mnie) a ja jestem niecierpliwa w tym temacie jeżeli chodzi o poranny makijaż. Nie wiem czy to wina toniku/płynu micelarnego czy kremu, ale po nałożeniu go później cera robi się troszkę lepka, jednak nawilżenie utrzymuje się do samego rana. Nie zauważyłam żeby w jakiś negatywny sposób skóra  oddziaływała, zatem u mnie krem się sprawdził. Chociaż czy nie jest on za lekki na stosowanie teraz na zimę? Myślę, że na wiosnę lub lato jest idealny i do tego czasu na pewno zastanowię się nad zakupem pełnowymiarowego opakowania.

Hitem ostatniego miesiąca czy dwóch są dla mnie pędzle Hakuro, na które zdecydowałam się szczególnie po opinii Iwetto! Zakupiłam kilka najbardziej mi potrzebnych jednak już wiem, że w najbliższym czasie zakupię jeszcze kilka. Mimo, iż jestem z nich bardzo zadowolona (inne poszły w odstawkę) to pędzel H79 rządził zdecydowanie!










Wygląda tak (w rzeczywistości kolor włosia jest biały):

I uwierzcie mi, że nadaje się prawie do wszystkiego! Nakładam nim cienie na całą górną powiekę, jeżeli nie mam pod ręką mniejszego to sprawdza się również na dolną powiekę, w kąciku oka sprawdza się troszkę gorzej, ale też używam a mistrzem jest w rozcieraniu cieni! Pędzel ma świetne włosie, które idealnie łączy ze sobą kolory na powiece i perfekcyjnie je rozciera. Nie wyobrażam sobie teraz bez niego mojego makijażu. Bardzo polecam!



Cienie, które używałam codziennie (dosłownie) to paletka z Bell Fashion colour nr. 406. Jestem fanką brązów na powiekach i mój codzienny makijaż składał się właśnie z tych na załączonym obrazku. 
Cienie są bardzo dobre jakościowo, brokacik troszeczkę się osypuje, ale większości przypadków szybko znika z oka, kolory fajnie się mieszają i nie znalazłam do tej pory żadnych minusów a paletkę mam już jakiś czas. Zapomniałam dodać, że są niesamowicie wydajne! Właściwie to nie widać żadnego zużycia!

Ostatnim produktem, o którym chciałam wspomnieć i który w minionych miesiącach był przeze mnie najczęściej używany to mam nadzieję wszystkim dobrze znana maskara Clinique high impact. Zdobyłam ją podczas jednej z promocji Sephory (przynieś opakowanie po starym tuszu do rzęs a dostaniesz próbkę Clinique).
Malowałam nią rzęsy aby jak najszybciej ją wykończyć, ale jak na razie mi się to nie udało. Tusz do rzęs ciągle jest! Na początku byłam bardzo zadowolona z efektów jakie można było nią uzyskać, później bardzo się złościłam bo rzęsy przestały wyglądać efektownie a teraz znowu produkt mi się podoba. Jednak na pewno high impact mascara nie zagości już w mojej kosmetyczce bo uważam, że na rynku jest mnóstwo innych równie dobrych (jak nie lepszych) i zdecydowanie tańszych tuszy.

9 listopada 2010

Rozdanie u No to pięknie!

Niesamowicie ciekawa osóbka w tym blogowym świecie postanowiła urządzić rozdanie na swojej stronie!
No to pięknie! ma dla zwycięscy świetne kosmetyki, dlatego biorę udział w zabawie :)
Niezmiernie miło by było wygrać te cudeńka, ale kto będzie tym szczęśliwcem dowiemy się dopiero w Mikołajki!

Także, życzcie mi powodzenia bo nic jeszcze nigdy nie wygrałam! :)

5 października 2010

Codzienna pielęgnacja cery

Zawsze lubiłam tego typu filmiki na YT bo można było dowiedzieć się ciekawych sposobów pielęgnacji przez inne dziewczyny. Dlaczego nie przenieść tego w strefę bloga? :)

Na wstępie, mam cerę bardzo suchą, wręcz odwodnioną, z którą walczę właściwie od jakiegoś roku bo do końca nie wiedziałam czy jest ona normalna czy mieszana. W momencie kiedy zaczęły pojawiać mi się paskudne liszaje i skóra schodziła mi z twarzy (co oczywiście nasilało się w okresie zimowym) doszłam do wniosku, że to kosmetyki były nieprzystosowane do mojej cery i odkąd skupiam się na prawidłowym nawilżaniu, jest ok.

Z góry oznajmiam, że zdjęcia produktów będą pochodziły z Internetu.


Makijaż całej twarzy zmywam zawsze późnym wieczorem przed prysznicem i pójściem spać. Do tej pory wypróbowałam masę różnym mleczek do demakijażu. Niektóre się sprawdzały, niektóre wyrzucałam bądź oddawałam komuś. Nie lubię płynów. Wolę zmyć makijaż czymś gęstym niż wodnistym.
W tym momencie (ponownie do niego wróciłam) używam mleczka z AA Help, który jak dla mnie dobrze zmywa resztki makijażu i w porównaniu do innych nigdy mi nie zaszkodził. Nie stosuję go rano, ponieważ uważam, że nie mam takiej potrzeby. Wystarczy, że po przebudzeniu zmyję twarz wodą lub wacikiem nasączonym płynem micelarnym. Nie jest to kosmetyk drogi, ale ja płyn do demakijażu zużywam litrami, więc daruję sobie stosowanie go także rano. Nie używam chusteczek do demakijażu ani tych do pielęgnacji skóry dziecka. Każde powodowały podrażnienia na twarzy i mi ją wysuszały.




Następnie stosuję wszystkim dobrze znany płyn micelarny z Ziaji na zmianę z żelem do mycia twarzy z AA Ultra Nawilżanie dla cery wrażliwej.
Czasem mam wrażenie, że ten produkt w połączeniu ze zwykłą wodą z kranu troszkę wysusza mi skórę twarzy. Dlatego od niedawna przerzuciłam się na Ziaję ponieważ oczyszcza on twarz i mam wrażenie jakby cera była bardzo odświeżona i gładka. Jest to produkt bardzo tani i bardzo wydajny. Zdecydowanie lepiej działa niż przemycie twarzy nawet zwykłą wodą co miałam w zwyczaju robić kiedyś bardzo często.



Kolejnym ważnym krokiem (jak dla mnie, po zmyciu makijażu, najważniejszym) jest nawilżenie skóry. Kremuję twarz wieczorem i rano przed makijażem różnymi produktami. W tej chwili do pielęgnacji wieczornej używam kremu Z Olay active hydrating. Nie jest gęsty, ale czuć rano porządne nawilżenie, czasami wręcz natłuszczenie skóry twarzy i ma ładny, pudrowy zapach i kolor. Używam go pierwszy raz i na lato się sprawdził. Nie jestem pewna czy na zimę nie będę musiała przerzucić się na coś mocniejszego. Idealnym na ten okres był krem na dzień i na noc pół-tłusty z Lirene o bardzo fajnej konsystencji i działaniu. Kiedyś na YT polecała go chyba assieek.

Ciężko było mi znaleźć idealny krem na dzień. Również stosowałam już kilka i żaden nie był tym strzałem w dziesiątkę a po raz kolejny wróciłam do tego z AA Help, więc chyba okazał się najlepszy. Fajnie nawilża skórę i jedyny minus to to, że jest on bez zapachowy a jego "naturalny" zapach po pewnym czasie staje się wyczuwalny i mi osobiście przeszkadza.

Nie mam problemów z cerą jeżeli chodzi o pękające naczynka czy trądzik. Owszem od czasu do czasu wyskoczy mi jakiś pryszcz, ale głównie dlatego, że w pracy często mam brudne ręce i z przyzwyczajenia dotykam nimi twarzy. Jeżeli już się coś pojawi niemiłego to nie walczę z tym specjalnie. Zawsze szybko mi znikało, ale czasami smaruję wypryski zwykłą maścią cynkową. Nie stosuję jej za często, ale zawsze trzymam ją w pogotowiu :)
No i peeling. Tak, czasem go robię. Jak sobie przypomnę i mam akurat ochotę :P Tak samo jeżeli chodzi o maseczki. Wierzę, że kondycja mojej skóry byłaby o wiele lepsza gdybym nakładała maseczki dwa razy w tygodniu i ścierała martwy naskórek co najmniej raz w tygodniu, ale brakuje mi w tej kwestii systematyczności.

Nie mam żadnego kremu pod oczy bo ze skórą w tych okolicach nie mam dużych problemów. Co najwyżej przydałoby się coś przeciwzmarszczkowego:) Coś polecacie?
Jak nie zapomnę to pod oczy używam Roll-on z Garnier. Nie ze względu na cienie pod oczami, ale roll-on świetnie napina i wygładza skórę. Efekty widziałam już po pierwszym użyciu a jego wydajność jest oszałamiająca bo naprawdę nie trzeba dużo wsmarowywać. 
W przyszłości chcę kupić krem pod oczy ze świetlikiem. Kiedyś miałam, ale nie stosowałam regularnie, więc efektów nie było. Przydałaby się Wasza opinia.


To by było chyba na tyle, jeżeli chodzi o moją codzienną pielęgnację twarzy. Nie zmieniam kosmetyków do twarzy za często bo w większości (no prócz mleczka do demakijażu) są one na tyle wydajne, że nie ma mowy o testowaniu nowości. Jestem raczej z tych, które otwierają nowy kosmetyk dopiero kiedy poprzedni się skończy :)
Jeżeli są jakieś pytania i sugestie to zapraszam do komentowania!

12 września 2010

Genialna maść natłuszczająca Hud Salva

Dzisiaj kolejna recenzja super kosmetyku!
Prezentuję Wam silnie natłuszczającą maść do skóry bardzo suchej i z problemami Hudosil - HUD SALVA, której producentem jest Naturmedicine. Ceny wahają się między 27 zł a 35 zł a produktu jest w tubce 100 ml.


To kosmetyk hypoalergiczny i bezzapachowy do skóry bardzo suchej i wrażliwej, z atopowym zapaleniem skóry czy łuszczycą. Producent zaleca stosowanie tej maści do codziennej pielęgnacji dłoni, kolan, łokci, pięt i wszystkiego co jest zrogowaciałe lub silnie wysuszone.
Zdecydowanie dobry produkt dla osób z łuszczycą, zaczerwieniami i pęknięciami.

Komentarz ze strony Hudosil:
Działanie
Chroni podrażnioną skórę przed przesuszeniem i szkodliwym działaniem czynników zewnętrznych (zimno, słońce, woda). Zawarty w maści bisabolol łagodzi stany zapalne, hamuje obrzęki uczuleniowe, wykazuje dużą aktywność antybakteryjną, dodatkowo regeneruje i uspokaja skórę. Alantoina - działa łagodząco, nawilżająco i zmiękczająco, a gliceryna - chroni przed nadmierną utratą wody (dzięki niej skóra jest miękka, elastyczna i gładka), lanolina - działa intensywnie natłuszczająco. 


Skład INCI: Innehåll: Aqua Purificata, Glycerin, Cetyl Alcohol, Isopropyl Myristate, Metoxy PEG-22 Dodecyl, Glycol Copolymer, polysorbate 80 (and) Cetyl Acetate (and) Acetylated Lanolin Alcohol, Stearyl Alcohol, Cyclomethicone (and) Dimethiconol, Steareth-21, Phenoxyethanol / Benzoic Acid / Dehydroacetic Acid, PEG-40 Hydrogenated Caster Oil, Bisabolol, Allantoin.

Ja używam produktu głównie na łokcie i kolana. Od czasu do czasu smaruję maścią również stopy, aby zmiękczyć ich skórę oraz pięty.

Maść niesamowicie natłuszcza skórę! Nie znam produktu, który potrafiłby zdziałać takie cuda! Nawet maść z witaminą A nie powoduje takich natychmiastowych rezultatów i efektów.
Łatwo się rozsmarowuje i pozostawia na skórze dosyć tłustą powłokę dlatego ja używam jej na noc lub wieczorami. I wcale nie trzeba go grubo nakładać.
Już na następny dzień możemy zobaczyć, że skóra jest miękka i gładka. Nie czuć szorstkości i ewidentnie wygląda na zdrową. Regularne stosowanie powoduje, że problemy naskórne znikają w szybkim tempie.

Na początku zaskoczył mnie kolor tej maści i konsystencja ponieważ dziwnie się ciągnie i ma metaliczny kolor (?) Hmm... no tak jakby srebrny! Ciężko to wyjaśnić, trzeba to zobaczyć na własne oczy :) Zrobiłabym fotkę, ale weekend minął mi niezwykle leniwie, wiec po aparat też nie chce mi się ruszyć :) Jednak podczas wsmarowywania zmienia się na zwykły kolor maści, czyli biały. 


Dlatego z całego serca polecam tą maść każdemu kto ma bardzo suchą skórę lub problemy ze zrogowaciałymi łokciami i piętami. Nie zauważyłam żadnych efektów ubocznych, więc jest idealny do skóry wrażliwej.  
Mam bardzo suchą skórę a w niektórych miejscach nawet odwodnioną, więc Hud Salva uratowała mnie od wszystkich zrogowaceń i nieprzyjemności. 
Produkt odkryty przeze mnie parę miesięcy temu i muszę stwierdzić, że wszystkie moje problemy skórne zniknęły. Zatem naprawdę działa.
Jedynym minusem jest to, że ciężko znaleźć aptekę, w której można kupić tę maść. Trzeba się trochę naszukać.
Zachęcam do wypróbowania.

7 września 2010

Paletka Sleek

No i skusiłam się!
Tyle było o słynnych paletkach Sleek w Internecie, na YT czy Blogspocie, że nie powstrzymałam się i zakupiłam jedną z nich.
Sleek Divine The Original

Czy będę z niej równie zadowolona jak reszta to się okaże niedługo. Zamierzam bardzo intensywnie ją badać i testować, zwłaszcza, że idzie jesień i można naprawdę eksperymentować z makijażem!
Dlaczego Original? Bo kolory są najzwyklejsze, najpopularniejsze i które można wykorzystać zarówno na wieczór jak i na dzień. Czegoś takiego szukałam. Reszta była zbyt pstrokata lub pospolita (beży i brązów mam pod dostatkiem).
Nie planuję kupować następnych. Należę do tych osób, które lubią mieć mało a konkretnie niż nie wiadomo ile palet i cieni a tak naprawdę to nie korzystać nawet z połowy zbioru.

Mimo iż paletka na pewno znana większości, to prezentuję kolorki w pełnej okazałości.

Zdjęcie bez lampy. Szkoda, że tak słabo widoczne kolorki.

Zakupiłam ją na Allegro, na jednej z aukcji i zapłaciłam 38 zł (plus przesyłka).
Za wcześnie mi mówić czy warto i czy polecam, ale myślę, że kolorki prezentują się obiecująco i grzechem byłoby nie spróbować. Zwłaszcza, że niewiele palet posiadam w swoim skromnych zbiorze.

Wszystkie cienie są ślicznie połyskujące, świetnie na pigmentowane i bardzo żywe. Tylko czerń wydaje mi się jakby matowa.
Nie ma sensu więcej się rozpisywać bo to produkt na pewno wszystkim znany i domyślam się, że nawet bardzo lubiany :)



Co niej sądzicie? Jakie są Wasze opinie? Piszcie w komentarzach!










Pozdrawiam w ten chłodny wieczór! Brrr...

5 września 2010

Zakupy, zakupy, zakupy!

Cały ten tydzień minął pod hasłem: zakupy! Rozszalałam się i dosłownie od poniedziałku buszuję po sklepach. Dlaczego sobie na to pozwoliłam? Bo w lipcu i sierpniu nie kupiłam sobie nic i musiałam odreagować :)
Nawet nie jestem w stanie się pochwalić wszystkim co kupiłam bo pochowałam już do szafek większość rzeczy :P
Miałam kupić naprawdę tylko najpotrzebniejsze rzeczy na jesień a skończyło się na: długim, szarym sweterku zapinanym na guziczki, czarno - białym płaszczyku na chłodne dni, jednej parze jeansów, jednym sweterku, czterech kompletach bielizny i bucikach na jesień. Sponsorem niektórych ciuszków był mój M., który ewidentnie przesadził kupując mi moje pierwsze buty z Lasockiego za ponad 260 zł!
Oczywiście nie byłabym sobą gdybym nie udała się do Rossmanna oraz Superpharm i nie nakupowała masę kosmetyków.
Swoją drogą teraz w Superpharm jest strasznie dużo promocji i obniżek! Niektóre nawet o 50%!
Sama skorzystałam i kupiłam w końcu Blend-a-med paski wybielające Whitestrips za 41,99 zł gdy wcześniej były za prawie 70 zł! Od jutra zaczynam swoją kurację, którą planuję już od dłuższego czasu (jeszcze zanim pojawiły się jakiekolwiek filmiki na YT na ten temat). Pewnie gdy zauważę jakieś rezultaty (bądź nie) to zrecenzuję ten produkt.
Co do moich paznokci to oczywiście nie byłabym sobą gdybym nie kupiła kilka nowych lakierów do paznokci. Narzekałam tylko ostatnio na skórę wokół paznocki i same skórki, które były bardzo wysuszone i nieestetycznie wyglądały. Szukałam zatem jakiejś oliwki bądź kremu. Przypadkiem trafiłam na nowy krem nawilżający do skórek Sally Hansen:

Użyłam go zaledwie dwa razy i już moje paznokcie wyglądają przyjemniej, ale więcej się wypowiedzieć nie mogę.
Może, któraś z Was już go testowała? Jakieś opinie znacie na temat tego produktu?
Ogólnie tydzień bardzo udany i oby każde takie były. Przyjemniej jest zaczynać nowy tydzień i pracę od poniedziałku gdy człowiek jest naładowany energią i zadowolony z minionych zakupów.
A jak Wam minął weekend?
Pozdrawiam.

2 września 2010

Kredki do oczu Pierre Rene

Zaraz po zakupie dwóch wodoodpornych kredek do oczu Pierre Rene zdecydowałam się Wam je zaprezentować i krótko zrecenzować.
Kolory jakie posiadam to: 6 biała oraz 2 brązowa. Obie po 1,14 g.


Kredeczki są bardzo miękkie i łatwo się je używa. Ja mam przysłowiowe dwie lewe ręce i narysowanie prostej kreski kredką czy eyelinerem graniczy z cudem. A dzięki tym kredkom nie mam już takiego problemu.
Warto dodać, że Pierre Rene z tej serii posiada dużą gamę kolorów. Od błękitów, szarości, różnych odcieni czerni i brązów po różową.

Producent zapewnia, iż są one waterproof, ale jak to faktycznie jest to ciężko mi ocenić. Łatwo jest zetrzeć palcem narysowane kredki na dłoni, jednak kiedy potraktowałam je wodą, trzeba było mocniej szorować. Zatem jest ona wodoodporna czy nie jest?


Zależało mi głównie na białej ponieważ nigdy nie używałam kredki w tym kolorze na linię wodną. Ciężko będzie mi się przyzwyczaić do nowego oka, ponieważ od zawsze używałam bardzo mocnej czarnej, miękkiej i wyrazistej kredki z Avonu, ze starej serii Color Trend.

Pierwsze wrażenie? Miałam problem z narysowaniem kreski (nie to co czarna z Avonu)! Nie było jej widać i dosyć mocno trzeba było nią przyciskać. Jednak dam jej jeszcze jedną szansę!

Ogromne wrażenie wywarła na mnie natomiast kredka brązowa!

Super mięciutka! Łatwo się nią rysuje i już jestem ciekawa jak będzie wyglądała do fajnego brązowego makijażu. Na dolnej powiece również bez problemu można narysować fajną kreskę.
Mam nadzieję, że fotka poniżej ukaże choć trochę jej kolor. Przepraszam za słabą jakość, ale mój aparat woła o pomstę do nieba.


Żałuję, że nie wzięłam kredki w kolorze czarnym bo sprawdziłaby się równie idealnie jak te które mam. Następnym razem wezmę ją bez zastanowienia.

A co Wy sądzicie o tych kredkach?

31 sierpnia 2010

TAG: 10 rzeczy, które lubię

Odpowiadam na taga, do którego zostałam wytypowana przez Iwetto - iblackbeautybag oraz Miss_Lilith !

Zasady:
1. Napisz, kto przyznał Ci tę nagrodę.
2. Wymień 10 rzeczy, które lubisz.
3. Przyznaj tę nagrodę 10 innym blogerom i poinformuj ich komentarzem. 

Ostatni pozwolę sobie troszkę zmodyfikować :)

Nie sądziłam, że stworzenie mojej listy ulubionych rzeczy będzie takie trudne! Niby wiem za czym przepadam i co sprawia mi dużą radość, ale żeby tak wymienić na zawołanie to wszystko, to robi się problem.
Mimo tego udało mi się coś tam wymyślić (kolejność przypadkowa):

1. Marnować czas siedząc przed komputerem i buszować po necie :)
2. Morze - mam to szczęście, że mieszkam nad naszym polskim Bałtykiem.
3. Koty (zwłaszcza mojego Pimpka)
4. Oglądać filmy i seriale (to dosłownie mania!!!)
5. Spędzać czas z moim M.
6. Historia (interesuje mnie przeszłość, to co było i działo się na świecie)
7. Leniuchować
8. Ptasie mleczko (jedyna słodycz, której nie potrafię się oprzeć :))
9. Dania z makaronem
10. Pepsi


Teraz powinnam podać 10 osób, które typuję do odpowiedzi na tego taga. Jednak ja zapraszam wszystkich, którzy do mnie trafili a nie mieli jeszcze okazji aby pobawić się w coś takiego :)
Czujcie się zaproszeni!
 

Pozdrawiam

22 sierpnia 2010

Kosmetyki lata 2010

Jako, że lato już się powoli kończy (przynajmniej w moi mniemaniu) to przyszła pora na prezentację najczęściej stosowanych w tym czasie oraz poniekąd jednych z ulubionych kosmetyków.

Zdecydowałam się przerzucić z ciężkich i gęstych balsamów do ciała na coś lekkiego. I tu wybrałam produkt w spray z The Body Shop o zapachu kokosu.
Idealna konsystencja jak na letnie upały. Świetne dozowanie no i jaki zapach! Bardzo intensywny kokos na samym początku jak i na następny dzień.
Każdy kto kiedykolwiek używał produktów z The Body Shop wie co mam na myśli.
Jeżeli ktoś nie lubi słodkich i mocnych zapachów to zachęcam do wypróbowania innego.
Balsam nie zostawia po sobie tłustego filmu i bardzo szybko się wchłania. Ja osobiście nienawidzę wmasowywania balsamu przez cały wieczór i tego, że tak długo utrzymuje się na skórze zanim wniknie do końca.


Każdemu zależy na zdrowym i bezpiecznym opalaniu w zwłaszcza w tak piękne i słoneczne lato. Ja również nastawiłam się na ochronę z racji tego, że mam raczej jasną karnację ze skłonnością do poparzeń. Jednak zależy mi trochę bardziej na pięknej opaleniźnie.

Udało mi się ją uzyskać dzięki mleczku do opalania z Lirene o faktorze 10. Nie mogłam znaleźć nigdzie 8, więc wypróbowałam ten. Duży plus za sposób aplikacji. Nie przepadam za tłustymi olejkami oraz za zwykłymi mleczkami. Zdecydowanie wygodniejszy jest spray. Nie brudzi się przy tym rąk i można nanieść produktu tyle ile się potrzebuje. Bardzo fajny, delikatny zapach i lekka konsystencja. Trzeba dosyć często powtarzać aplikację, ale w tym przypadku to nic trudnego ani niemiłego.


Dla osób mniej lubiących opalanie a bardziej dbających o skórę polecam balsam do opalania z DAX. Tak naprawdę jest to niebieskie mleczko do opalania dla dzieci z SPF 20, ale ma dobre działanie i miły zapach.
I tu Was pewnie nie zdziwię, ale również jest w postaci spray!
Tak, wiem jestem wygodna.
Odwołuję do Internetu w celu poczytania troszkę więcej o tym mleczku.




Jak każdy wie, w tym roku komary, muchy i inne owady były niemiłosierne! Gryzły wszystko co się ruszało i miało w sobie krew. Ja nie znoszę komarów, dlatego obowiązkowo na wyjazd urlopowy musiałam zaopatrzyć się  w preparat po ukąszeniach.
Pierwszy raz wypróbowałam żel z Ziaji i moja opinia jest raczej pozytywna. Dosyć drogi produkt jak na tak małą tubkę (30 ml) i na ilość stosowanego preparatu, ale zdecydowanie przynoszący ulgę po ugryzieniu tego paskudnego owadu.
Produkt posiada składnik, który zapobiega substancji jaką komar wprowadza w ciało ofiary. Zatem naprawdę przynosi dużą ulgę. Jednak jako, że ten biały żel szybko się wchłania w skórę to trzeba dosyć często powtarzać smarowanie ukąszonego miejsca.
Przy innych ukąszeniach sprawdził się również ten oto żel łagodzący z mniej znanej firmy Expel.

Niestety zdjęcie znalzałam w Internecie, bo swoją tubkę zostawiłam na działce.
Żel ten bardzo mi pomógł w stanie zapalnym jaki zrobił mi się na udzie po ugryzieniu bliżej niezidentyfikowanego owada. Naprawdę wyglądało to nieciekawie, ale kilkakrotne smarowanie miejsca tym żelem sprawiło, że ukąszenie zniknęło po kilku dniach.
Można go znaleźć w małych osiedlowych sklepach jak również w dużych centrach typu Tesco.






Ostatnim produktem będzie woda termalna Iwostin. Szczerze to naprawdę nie znam zastosowania tego produktu prócz tego co pisze z tyłu na opakowaniu, więc zakup wody był bardzo spontaniczny i raczej nieprzemyślany.
Używałam go do chłodzenia ciała w dniach, w których występowały duże upały. Zwykle spryskiwałam wodą stopy, ręce i twarz i przynosiło to dużą ulgę. Chłodziłam i koiłam tym również ukąszenia owadów. Jak wiadomo nie wolno drapać bąbli a po spryskaniu wodą termalną czułam dużą poprawę.
Jednak nie wiem czy warto wydawać ponad 35 zł (a w niektórych przypadkach nawet więcej) na wodę z azotem.

Co Wy sądzicie o tym produkcie?

Jestem ciekawa jakich ulubieńców tego lata Wy mieliście.
Pozdrawiam.

16 sierpnia 2010

Beginnings always tend to be difficult...

Mam doświadczenie w prowadzeniu bloga. Dotychczas posiadałam 3 blogi, jednak ten będzie zupełnie inny. Dlatego mam nadzieję, że zaciekawie Was swoją stroną, na tyle, że zechcecie wrócić.

Tematyka? Mam nadzieję, że będzie tu mniej prywaty a więcej tematów związanych z pielęgnacją ciała, kosmetykami, licznymi recenzjami i nie tylko.

Gorące pozdrowienia i podziękowania dla Iwetto za wiecznie zarażające pozytywne nastawienie, zmotywowanie i pomoc w zaistnieniu tego bloga!