31 grudnia 2010

Rok 2010!

Kończy się rok 2010! A dokładniej za kilka godzin cały świat przywita Nowy Rok. To idealny czas do refleksji nad tym jak minęło nam ostatnie dwanaście miesięcy. Co udało nam się zyskać a co stracić. Jakimi ludźmi byliśmy, jak postrzegali nas inni i co my sami sądzimy o sobie. Co udało nam się osiągnąć a jakie cele przechodzą na następny rok.

Ja rok 2010 oceniam jako bardzo burzliwy, pełen wzruszeń związanych z miłymi wydarzeń i niestety z tymi wydarzeniami, które wolałabym żeby się nie wydarzy nigdy. Niestety nie możemy cofnąć czasu, a szkoda.

Jakby nie patrząc to bardzo rozwinęło się moje zainteresowani kosmetykami i pielęgnacją dzięki You Tube, od którego jestem uzależniona i od ponad 12 miesięcy namiętnie oglądam. Nie znaczy to, że nie dbałam o siebie prędzej :) ale odkryłam mnóstwo nowych kosmetyków, które mi pomogły zwalczyć wiele problemów. Skupiłam się bardzo na makijażu, które wcześniej był raczej mierny i dopiero teraz umiem dobierać sobie podkłady, pudry czy nawet zaczęłam malować się kolorowymi cieniami do powiek. Oczywiście odkryłam jak świetnie można malować się pędzlami. Zawsze w kosmetyce miałam mnóstwo pacynek i jeden pędzel do pudru i myślałam, że tak musi być i że jest ok. 

Dzięki Internetowi poznałam wiele świetnych osób między innymi takich jak: Olga, Iwetto, Kasie (Kathrin i Kwiatuszka), Anetka, Agnieszki, szusz, Iza, makeUPsamoUk i wiele innych dziewczyn z bloga, których już nie jestem w stanie wymienić bo za dużo tego by było. Z reguły są to miejsca, które najczęściej odwiedzam i komentuje, zatem zainteresowane osóbki będą wiedzieć :)

Z prywatnych spraw (które zresztą chciałam ominąć w ogóle) to najmilsze co mnie spotkało to to, że mój M. wytrzymał ze mną kolejny rok :D Tak, to jest duże osiągnięcie, bo uwierzcie mi jestem ciężką osobą a już jesteśmy ze sobą 4 lata :)  A nawet w Wigilię mój mężczyzną poprosił mnie o rękę, zatem to jest chyba to! Nawet spędziłam  w tym roku świetne wakacje z moim skarbem co nie zawsze mi się to udaje, ze względu na to, że rzadko wyjeżdżam i że jestem pracoholiczką. Jednym z moich osiągnięć jest również to, że w końcu obroniłam pracę licencjacka, którą z lenistwa przedłużyłam o prawie rok. No ale, zaliczone i mam z głowy. Rok 2010 to również rok paru sukcesów zawodowych. Ciągle pracuję gdzie pracowałam, ale jakoś chyba bardziej udany był ten czas niż np. w zeszłym roku. 

Z mniej wesołych rzeczy…. . Mojemu M. nie udało się natomiast obronić tytułu licencjackiego. Jego lenistwo wygrało i nie wiadomo czy będzie miał jeszcze szanse. Szkoda bo trzy lata studiów nie zostały zakończone tak jak powinny. 
Dokładnie dwa miesiące temu straciłam na zawsze jedną z najbliższych mi osób, która przegrała walkę z ciężką i nieuleczalną chorobą. Tylko rok trwała ta bitwa. Lekarze nie dawali żadnych szans, ale i tak nawet nie zdążyłam się do tego przygotować dobrze. Nigdy nie widziałam tyle cierpienia, bólu i łez w ciągu tak krótkiego czasu. Przeżyłam doświadczenie najgorsze z najgorszych i nie życzę tego najgroźniejszemu wrogowi. Ból pozostał i będzie jeszcze długo. Psychicznie wysiadłam i gdyby nie pomóc paru osób oraz kilku dziewczyn wymienionych wcześniej, nie wiem czy nie zamknęłabym się totalnie na wszystko i nie stałabym się wrakiem. Dziękuję :* To wydarzenie i wiele innych zmieniło mnie. Nie wiem czy na lepsze czy gorsze, ale póki co jest mi dobrze tak jak jest, nawet jeżeli nie skutkuje to dobrze w przyszłości.

Chciałabym aby rok 2011 był lepszy! Lepszy dla mnie i dla najbliższych. Chciałabym aby już nie było bólu a tylko same radości. Bo kolejny przepłakany rok to za dużo! Mogłabym w tym miejscu wymienić wiele innych noworocznych postanowień, ale jak wszyscy wiemy i tak się nie spełnią :) Albo będziemy je kontrolować przez najbliższe dwa miesiące i potem już zapomnimy o przyrzeczeniach. Ja wiem do czego dążę i co bym chciała zmienić. Jeżeli tylko jest to dla mnie bardzo ważne to będę to nosić w sercu i o tym pamiętać. Czego życzę Wam wszystkim! Trzymajcie się i do usłyszenia, pogadania, przeczytania w następnym roku!

30 grudnia 2010

Idealny olejek do skórek

Do napisania tej notki zabierałam się ponad dwa miesiące. Tak, dokładnie tyle. Nie tylko dlatego, że chciałam dokładnie przetestować produkt o którym będę pisać, ale ostatnio, nie wiedzieć czemu strasznie ciężko idzie mi pisanie czegokolwiek. Nie mogę się skupić i skoncentrować.

Produkt, który urzekł mnie tak bardzo, że chcę się podzielić moją opinią o nim jest olejek do skórek i paznokci Sally Hansen Diamond Strength Cuticle + nail oil



Mam duży problem z suchymi skórkami i dlatego szukałam czego co sprawi, że wygląd moich paznokci zmieni się na lepsze. Mniej więcej w tym samym czasie kupiłam dwa produkty Sally Hansen, jednak po pierwszym KLIK! nie widziałam żadnych rezultatów. Diamond Strength jak widać to typowy olejek w buteleczce wraz z pędzelkiem, który jest dosyć długi i cienki. Ułatwia to bardzo fajnie rozprowadzanie preparatu na skórę wokół całego paznokcia. Kolor olejku to taki delikatny fiolet. Długo zastanawiałam się jak określić zapach produktu (co równie jest ważne, moim zdaniem) i na początku myślałam, że to typowy chemiczny zapach choć ostatnio stwierdzam, że masz coś w sobie z zapachu kwiatowego.  Co interesujące, długo utrzymuje się na dłoniach i jest w miarę przyjemne.

Jak ja używam olejku?
Smaruję nim dokoła paznokcia. Odczekuję może ok. minuty a następnie wcieram w skórę i nawet troszeczkę w paznokieć. Uwaga! Kosmetyk jest bardzo tłusty dlatego trzeba chwilkę odczekać zanim zasiądzie się do komputera lub cokolwiek będzie robić. Nie chcemy przecież aby wszystko było wysmarowane tłustym olejkiem. Preparat wchłania się dosyć szybko, dlatego po około 15-20 minutach można działać dalej. Na opakowaniu (o ile dobrze pamiętam, bo już chyba zdążyłam je wywalić) było napisane, że używać go kilka razy dziennie. I tak też robię. Smaruję skórki tyle razy na ile pozwala mi na to czas i chęci :)
 
Wyniki?
Już po pierwszym pomalowaniu znikają suche skórki! Naprawdę nie trzeba się martwić o brzydkie zadziory a sama skóra wokół paznokcia wydaje się być przyjemnie nawilżona/natłuszczona i zdrowa. Zalecam używanie go kilka razy i to codziennie bo efekt jest wtedy jeszcze większy. Nie trzeba się martwić tym, że zużywamy tyle produktu bo olejek jest strasznie wydajny! Używam go od kilku miesięcy (z jedną dłuższą przerwą) i dopiero teraz widać lekkie zużycie na ok. 4mm (a samego preparatu było wręcz bo brzegi buteleczki).

Znalazłam swój produkt idealny! Niestety nie pamiętam ceny, ale nawet jeżeli kosztował ponad 30 zł to było warto! Zresztą nie zwracam uwagi na takie rzeczy w momencie kiedy jestem z czegoś bardzo zadowolona.

A Wy jakich olejków, balsamów czy mleczek do skórek używacie? Zapraszam do komentowania, obserwowania bloga i do odwiedzania innych, które polecam obok.

24 grudnia 2010

Wigilijny makijaż oka

Zwykle na co dzień maluję się raczej neutralnie, w kolorach brązu i beżu. Spowodowane jest to brakiem czasu bo jestem śpioch i wolę dłużej pospać. Dlatego w weekendy bądź różne święta, kiedy rano mam więcej czasu lubię eksperymentować i wybieram wtedy ciemniejsze kolory cieni.
Tak było również dzisiaj.


Do zrobienia tego makijażu użyłam trzech cieni (Inglot oraz cień z paletki Sleek Original) i jak widać nie jest on jakiś wyjątkowy, nie robiłam go pół godziny :P bo jest bardzo prosty.




Użyte cienie:
Złoty kolor z paletki Sleek - The Original
  Kolory: 376 matte, 453 pearl






























Podstawą makijażu był kolorek 376 z Inglot, który nałożyłam na całą powiekę. Standardowo w wewnętrznych kącikach oczu oraz pod łukiem brwiowym znalazł się biały perłowy cień również z Inglot numerek 453. Fajnie rozświetla oko. Oczywiście bez czarnej kredki i tuszu do rzęs by się nie obyło.
Makijaż nie jest stricte świąteczny, więc aby dodać troszkę kojarzonego z Bożym Narodzeniem złotem, użyłam delikatnie wklepując złoto z paletki Sleek na całą powiekę. Zapewne aparat nie ukaże tego dokładnie, ale uwierzcie mi z bliska efekt wygląda bardzo fajnie :)

Wybaczcie, że notka taka skromna, ale chciałam ją koniecznie dzisiaj wrzucić na bloga a że przygotowania do Wigilii wciąż trwają to nie mam zbytnio czasu na dopieszczanie wszystkich szczegółów.


9 grudnia 2010

Trinny&Susannah "Sztuka przetrwania"

Miało być urodowo i z dużą ilością kosmetyków a dziś wyjątkowo inaczej. Przedstawiam Wam najnowszą książkę, dwóch dobrze znanych dziewczyn Trinny Woodall i Susannah Constantine „Sztuka przetrwania”. O nich samych pisać nie będę, bo nie trzeba a wszelkie informacje można znaleźć w Internecie.

Książka „Sztuka przetrwania” nie jest ich pierwszą wydaną pozycją. Jest natomiast moim zdaniem inna niż poprzednia bo Brytyjki prócz dobrze znanych porad związanych z modą, z tym jak się ubierać a jak nie zwracają uwagę na problemy dnia codziennego i nie tylko. To swoisty poradnik na każdy miesiąc. Tak, dokładnie, ma on formę kalendarza na cały rok i w każdym miesiącu możemy spodziewać się nowinek, porad i podpowiedzi dotyczących wszystkich sfer naszego życia. Odpowiadają one na wiele pytań i wyjaśniają dużo wątpliwości. 

Książka ta nadaje się dla każdego, jednak dużo w niej porad dla kobiet pracujących i mających rodziny, więc takich jak T&S.

Trzeba przyznać, że nad ubiorem dziewczyny już tak bardzo się nie skupiają a opisane przez nich wskazówki są raczej znane, choć nie powiem, że nie dowiedziałam się paru ciekawych rzeczy.

„Sztuka przetrwania” liczy sobie 288 stron i w księgarniach (np. Empik) można ją dostać za 49,90 zł. W związku z tym, iż książka jest bardzo przejrzysta i więcej ma obrazków i kolorowych czcionek to czyta się ją w ekspresowym tempie. Teksty są krótkie i niekiedy bardzo ciekawe.

Moim zdaniem książka nie do końca jest warta swojej ceny. Znajduje się w niej wiele ciekawych porad i ciekawostek, ale większość z nich jest raczej ogólnie znana. W każdym miesiącu jest może jeden malutki rozdział (raptem dwie strony) na temat doboru stroju.
Byłam bardzo napalona na tą książkę, ale raczej się zawiodłam, spodziewałam się czegoś więcej.
Przepraszam za słabą jakość zdjęć z telefonu, ale chciałam je wrzucić a nie miałam dostępu do lepszego aparatu.