23 maja 2011

No make-up?

Na YT ostatnio rozwinęła się akcja pod tytułem NO MAKE-UP WEEK, którą z polskich dziewczyn zapoczątkowały Nieesa25 i Nissiax83. Dla tych, które jeszcze o tym nie słyszały w skrócie napiszę, że chodzi o to aby podczas jednego tygodnia wstrzymać się od korzystania z kolorówki. Zero podkładu, zero cienia do powiek, zero różu, bronzera, zero tuszu do rzęs, kredek itp. Pewnie niektóre z Was pomyślą: „a co to za problem?”. Przecież niektóre dziewczyny nie malują się w ogóle lub nawet nie zwracają uwagi na make-up i traktują to bardziej jako dodatek a nie obowiązek. Otóż jak się okazało to nie taka łatwa sprawa. Śledziłam komentarze pod ich filmikami i chciałabym podzielić się z Wami moim zdaniem.

Malować zaczęłam się już jako nastolatka (naprawdę nie pamiętam, ile miałam wtedy lat), ale oczywiście mama twardo zabraniała mi nadużywania niektórych kosmetyków z wiadomych powodów. Używałam głównie odżywki do rzęs, dokładałam z czasem trochę cienia a w końcu na tyle przekonałam siebie i mamę, że zaczęłam używać delikatnego podkładu i tuszu do rzęs.

Jednak taki naprawdę i full make up zaczęłam stosować od momentu jak wkręciłam się w tego całego YT :) Teraz pytanie, czy naprawdę musiałam bawić się tymi wszystkimi kolorowymi kosmetykami, pędzelkami i szczoteczkami? Otóż do pewnego czasu nie musiałam stosować podkładu bo cerę miałam nawet ok. jednak jeżeli chodzi o oczy to rzadko wychodzę z domu jeżeli nie mam ich pomalowanych. Uwarunkowane jest to tym, że mam bardzo podkrążone i sine oczy. Zazdroszczę dziewczynom, które mają jednolitą skórę wokół oczu a nie tak jak ja nieestetyczną, ciemną obwódkę. Ta bardzo mi utrudnia życie, ale radzę sobie z tym.

Oczywiście nie maluję się jak np. przebywam na działce lub planuję opalać się (jedna z moich koleżanek to nawet na plaży nakładała podkład i tusz do rzęs – paranoja). Jednak gdy wiem, że będę się z kimś widzieć (i nie jest to ktoś z rodziny) to nie potrafię wyskoczyć do ludzi niepomalowana. Nie chodzi o to, że jestem mało pewna siebie lub czy nie akceptuję siebie. Chyba bardziej myślę w taki sposób że wyglądam bez makijażu na zaniedbaną i zmęczoną. A każdy przecież lubi wyglądać pięknie i nienagannie. Widać wszystkie moje niedoskonałości cery a w makijażu chyba chodzi o to aby je maskować i podkreślić nasze atuty.

Uważam, że makijaż nie jest zły (oczywiście ten nieprzesadzony). Jak ktoś chce to się maluję, jak ktoś nie chce lub nie musi to nie. Indywidualna sprawa. Rozumiem dziewczyny, które nie wyobrażają sobie wyjść z domu bez makijażu i cieszę się, że są jeszcze osoby, które nie traktują make-up’u jako obowiązek. Trzeba znać granicę i nigdy nie przesadzać z nadmiarem.

I tu muszę się do czegoś przyznać, nie wiem czy to jest to spowodowane właśnie tą akcją czy nagle poczułam potrzebę nie uzależniania siebie od makijażu :) Może to też być spowodowane zmianą pogody i tym, że słońca jest coraz więcej i żal zakrywać skórę. Czuję się fajnie, jak nie muszę rano rozpoczynać mój codzienny rytuał bo niestety czasami jest to dla mnie niemiły obowiązek. Coraz bardziej podobam się sobie jak nie mam podkreślonych kości policzkowych, jak nie mam nałożonego starannie różu i bronzera, gdy podkład i puder nie zakrywają mi całej twarzy :) Śmiesznie to zabrzmi, ale czuję się jakby wolna i mam więcej czasu ;) W tygodniu raczej nie planuję pozbyć się makijażu zupełnie, ale chciałabym w weekendy dać szanse mojej cerze odpocząć od tych wszystkich kosmetyków.

Wy też tak macie, że jak nie malujecie się dłuższą chwilę (np. na urlopie) to stan Waszej cery poprawia się i znikają przebarwienia?

Jestem ciekawa co Wy o tym wszystkim myślicie?

15 maja 2011

Przyjaciel suchej skóry nie tylko na zimę

W zimę niestety zdarza mi się skrywać pod grubymi warstwami rajstop i spodni przesuszone, łuszczące się wręcz i piekące nogi. Nic nie jest w stanie tak silnie nawilżyć moją skórę aby nie odczuwać tych przykrych rzeczy. Chyba każdy podczas zimy cierpi na wyjątkowe przesuszenie skóry spowodowane wieloma czynnikami jakie się w tym czasie pojawiają.
Stosowałam różne balsamy, ale zawsze staram się wracać do tego z Garnier z dodatkiem syropu z klonu, który niczym lek doprowadza moją skórę do lepszego stanu.


Konsystencja jest bardzo delikatna, ale dzięki temu balsam szybko się wchłania i na dodatek silnie nawilża skórę. To uczucie gładkości utrzymuje się na bardzo długo mimo, iż jest to typowe mleczko do ciała. Zapach ma dosyć silny, ale wg mnie przyjemny. Choć to zawsze zależy od człowieka.
Czerwony Garnier to taki kosmetyk, do którego spokojnie można wracać. Piszę o nim bo naprawdę go polecam dla problemowej skóry właśnie na okres zimowy a w razie potrzeby również do stosowania przez cały rok.
Muszę powiedzieć, że uratował mnie ten balsam bo moje "zimowe" dolegliwości jakoś mniej mi tej zimy doskwierały :)

Jakby kogoś interesowały szczegóły:

13 maja 2011

Recenzja TT

Dopiero dwa miesiące temu zakupiłam rozsławioną już szczotkę do włosów Tangle Teezer, ale jestem skłonna już teraz dać Wam znać co sądzę o tym cudeńku :)
Ja mam w kolorze Pearl Blue i kupiłam ją na Allegro.
Niestety nieplanowo skróciłam jakiś czas temu włosy i to moje testowanie było raczej "po łebkach" bo trzeba przyznać, że szczotka ta idealna jest dla długich włosów. Moje nie sięgają teraz nawet ramion, więc ciężko mi jest je dokładnie rozczesać.



Skupię się zatem na spostrzeżeniach jakie zauważyłam jak jeszcze miałam dłuższe włosy.
Ta szczotka naprawdę działa! Pod tym wzgldem, że dotrze do każdego nawet małego kołtunika i rozprawi się z nim jak zawodowiec! Producent zaleca aby osoby z długimi włosami przechylały głowę ku dołowi i tak rozczesywały włosy i faktycznie ułatwia to czynność i mamy pewność, że rozczeszemy włosy bardzo dokładnie.
Czy stan moich włosów się poprawił? Tak, producent również zapewnia, że unikalne ząbki jednocześnie pielęgnują każdy pojedynczy włos. Ciężko mi to stwierdzić po jak wiadomo po wizycie u fryzjera pozbyłam się wszystkich suchych i rozdwojonych końcówek, więc nie wiem jak w tej dziedzinie sprawdza się Tangle Teezer.
Jeszcze jedną ciekawą rzeczą jaką wyczytałam było to, że szczotka oprócz tego, że wygładza włosy to jeszcze nadaje im super blask. Nigdy nie farbowałam włosów, więc też nigdy nie miałam problemu z tym, że moje włosy były matowe, pozbawione blasku. Mogłabym jednak stwierdzić, że faktycznie jakby wydawały się ładniejsze :)
Dużym zdziwieniem dla mnie było dla mnie to, że już po pierwszym rozczesaniu włosy stały się niesamowicie miekkie i tak jakby lepiej się układały.
Czyżby moje włosy faktycznie były w tak opłakanym stanie, że jedno przejechanie Tangle Teezer i taki efekt?! :)
Do tej pory są przyjemne, gładkie i miekkie. Silky smooth! :D

Jednej rzeczy się bałam, że szczotka ta (jako, że miałam wrażenie, że to typowy plastik) będzie okropnie elektryzować moje włosy. Faktycznie, na początku nie mogłam sobie z tym poradzić, ale teraz nie narzekam. Jest ok.

10 maja 2011

Na tak i na nie - Iwostin

Z marką Iwostin wiązałam duże nadzieje, ponieważ uważam, że to marka z tej troszkę wyższej półki, ale cenowo nawet dostępna dla mnie. Ciągle kusi mnie aby wypróbować jeszcze kilka produktów z serii Sensitia, Hydratia i Lipidia, ale póki co wstrzymam się.
Dlaczego?
Dlatego, że mimo, iż nawet jestem zadowolona z działania kremu do twarzy i kremowego żelu do mycia [klikamy w linki :)] to efekt nie do końca jest taki jaki myślałam, że będzie.


Krem półtłusty został przeze mnie zakupiony specjalnie na zimę aby poradził sobie z wyjątkowym przesuszeniem mojej cery. Muszę stwierdzić, że całkiem przyjemnie natłuszczał skórę i można było go używać nawet pod makijaż. Jednak mimo stosowania go przez prawie pół roku nie zauważyłam aby cera była długotrwale nawilżona. Efekt utrzymywał się przez chwilę i musiałam wspomagać się maścią z witaminą A.
Teraz, kiedy pogoda przypomina nam o zbliżającym się lecie odstawiłam krem na rzecz innego nawilżającego. Aby go zużyć do końca smaruję nim twarz tylko na noc.



Kolejny produkt Iwostin to kremowy żel lipidowy do mycia twarzy :) Jego używam troszkę krócej, ale również mam mieszane uczucia... . Żel fantastycznie myje skórę! Do tej pory zadziwiające jest dla mnie to jak podczas mycia twarzy rozpuszcza się cały brud i resztki makijażu. Coś czuję, że ta duża tubka, którą kupiłam (200 ml) starczy mi jeszcze na kilka miesięcy. Wystarczy niewielka ilość (coś wielkości ziarnka grochu lub może nawet troszkę więcej) aby umyć dokładnie twarz. Produkt oczywiście się nie pieni z racji tego, że ma bardziej kremową konsystencję niż żelową.
Jeszcze nie znalazłam produktu przeznaczonego do mojej cery, który nie dość, że oczyszczałby twarz to jeszcze ją nawilżał bo nie ma nic gorszego niż ściągnięta i wysuszona twarz po umyciu. Myślałam, że "mleczko" okaże się strzałem w dziesiątkę, ale to ciągle nie to co chciałam.

Jest jednak coś z czego jeden zadowolona, ale muszę przyznać, że nie używam za często. Mowa o wodzie termalnej:


Przyjemnie odświeża a w bardzo gorące dni chłodzi całe ciało. Mam wrażenie, że to duże opakowanie starczy mi jeszcze na rok jak nie dłużej :)

Czy nie ma na rynku kosmetyku dla mnie idealnego? Czy może to ja mam za duże wymagania? :)

Dziś zakupiłam swój pierwszy produkt z Bielendy. Traf chciał, że w moje łapki wpadł akurat ten oto peeling cukrowy do ciała, którego zdjęcie zamieszczam poniżej. Zaciekawiła mnie ta marka i mam nadzieję, że to nie był ostatni zakup :)
Jak tylko troszkę go poużywam to podzielę się z Wami opinią na jego temat.
Pierwsze wrażenie?
Nigdy nie miałam peelingu w takim opakowaniu :P, nigdy nie używałam cukrowego peelingu, zapach myślałam, że będzie bardziej kokosowy a ja bym go określiła na raczej taki marcepanowy ;)